sobota, 22 kwietnia 2017

Listy z Auschwitz

Całkiem niedawno pisałam o moim pradziadku, który zginął w Oświęcimiu, zadając pytanie: Dlaczego? Dzisiaj jestem bogatsza o kolejne informacje, które ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu otrzymałam z Muzeum w Auschwitz w kilka dni po wysłaniu zapytania w tej właśnie sprawie, dzięki czemu dokumentację tę mo obejrzeć nie tylko zwiedzający to muzeum...

W tym skromnym zbiorze, będącym namacalnym dowodem uwięzienia mojego pradziadka Antoniego Nawrota w obozie zagłady, oprócz skanów aktu zgonu oraz zwrotu przesyłek, znalazły się dwa listy pisane do żony Bronisławy.

Oto ich skany:
 
 List z 18 lipca 1943 r.

 List z 1 stycznia 1944 r.

Możliwe, że akurat te listy nigdy nie dotarły do rodziny, ale w rzeczywistości nie mówią niestety nic o prawdziwym życiu więźnia obozu zagłady.

Poniżej lista zwrotów, na której widnieje imię i nazwisko mojego pradziadka, co świadczy o niemieckim powtarzanym co i rusz: „Die Ordnung”. Człowiek był numerem, takim samym jak numer listy porządkowej zwrotów przesyłek czy innych spisywanych śladów życia obozowego.
 
Zwroty przesyłek

Trochę czasu spędziłam na stronie poświęconej Auschwitz, gdzie znalazłam potwierdzenie, iż otrzymane skany listów pradziadka były standardowym podejściem do tego typu pisanej przez więźniów korespondencji, która musiała być prowadzona na specjalnych formularzach zakupionych przez więźniów w obozowej kantynie. Listy i karty pocztowe wysyłane z obozu pisane były w języku niemieckim, ponieważ przechodziły one przez ręce cenzury ustanowionej przez władze obozu. Więźniowie Żydzi, jak również sowieccy jeńcy wojenni nie mieli możliwości korespondowania ze swoimi rodzinami. W cenzurowanych listach, pisanych ręką tzw. schreibera, za każdym razem powtarzają się informacje o dobrym stanie zdrowia, podziękowania za listy i paczki oraz pozdrowienia dla całej rodziny. 

Do listów dołączana była instrukcja dotycząca korespondencji, która mówiła między innymi o tym, że więzień - w tym przypadku Antoni Nawrot urodzony 7 lutego 1899 r. nr: 120210 - mógł otrzymywać każdego miesiąca od swoich bliskich dwa listy lub dwie kartki i także do nich napisać.
Instrukcja dotycząca korespondencji

  Tłumaczenie instrukcji dot. korespondencji

Poniżej przetłumaczona treść listów mojego pradziadka. Ze względu na nieczytelne fragmenty, część słów pominęłam. W nawiasach dopisałam natomiast znane mi osoby, które zostały wymienione w pozdrowieniach.

Auschwitz, dnia 18 lipca 1943 
 
Moja kochana żono! Twój list z dnia 12.7.43 otrzymałem dnia 17.7.43, dziękuję bardzo. Wasze wcześniejsze listy również otrzymałem, na które odpowiedziałem. 

Jestem zdrowy i silny, pracuję na powietrzu i jestem zadowolony. Do dzisiaj otrzymałem: pierwszą paczkę od Tomasza Staszewskiego 6/VII, drugą paczkę od Jana Kakały 8/VII, trzecią paczkę od Josefa Wiśniewskiego 13/VII, czwartą od Franza Kakały 16/VII. Za te paczki [……. nieczytelny fragment na zgięciu – zapewne mowa o tym, że dziękuje i cieszy się …….], że wszyscy mnie nie zapomnieli. Waszego listu nie bardzo rozumiem, komu powinien brat Janek z Frankreich [chodzi o Francję] paczkę z 1 kg szynki wysłać, mnie czy im? Napisz mi dokładnie. Piątą paczkę od Antoniego Siuta dnia 13/VII otrzymałem. Żywność [...... fragment nieczytelny …] była w porządku, otrzymałem wszystko. Napisz mi, czy moja córka Zofia z Poznania do Ciebie napisała? Córka Zofia może do mnie napisać, ale ja nie mogę  do niej odpisać. 
Pozdrawiam Ciebie, moja kochana żono [Bronisława], moje córki [Marianna- moja babcia, Zofia, Jadwiga i Kazimiera], braci [Józef i Stanisław], Staszewskich [rodzina ze strony żony, której matka Marianna była ze Staszewskich], Siuta, Wiśniewskich [rodzina ze strony matki Marianny z Wiśniewskich], Kakałów [rodzina chrzestnego Jana Kakały], Struzików, Mitków [takie nazwisko będzie nosiła córka Zofia] i wszystkich krewnych i znajomych, jak również panią Stępień.

Nawrot A.
---------------------------------------------
Drugi list na miesiąc przed śmiercią: 
Auschwitz, dnia 1 stycznia 1944

Kochana żono! List z dnia 21 XII i paczka, które otrzymałem są w porządku, jestem Wam bardzo wdzięczny. Jestem zdrowy, czuję się bardzo dobrze, czego Wam też życzę. 
Jestem zadowolony z paczki, w której był dla mnie prezent. Wszystkie [……. nieczytelny fragment na zgięciu ] paczki, które dostałem są w porządku. Pisz do mnie, moja żono. Wysyłaj nadal paczki. Kiedy będziesz wysyłać paczkę, proszę [fragment nieczytelny] tytoń i cebulę, ponieważ teraz używam dużo cebuli i potrzebuję więcej. Serdeczne pozdrowienia dla mojej żony i córek, dla braci, Kakały, Janiszewskich, …, Mitka, Wiśniewskich, Kuropatwy, Staszewskich, Wełny Józefa i  wszystkich krewnych, sąsiadów.
U nas zima nie jest taka ciężka. Nie musisz się o mnie martwić. Mam nadzieję, że Bóg nas jeszcze połączy. Pieniądze i bieliznę lub inną odzież proszę nie wysyłaj.
Kocham Was mocno.

Wasz Ojciec i Mąż

Nawrot A.
Na każdej paczce [……. nieczytelny fragment]  stawiaj datę. 
---------------------------------------------

Za niby zwyczajną treścią tych listów kryje się jednak dramat jednej z wielu tysięcy hitlerowskich ofiar... Pradziadek Antoni przebywał w Auchwitz prawie 9 miesięcy, dokładnie od 06-05-1943 do 03-02-1944 r. W tym okresie mógł być między innymi świadkiem największej publicznej egzekucji, dokonanej przez esesmanów w odwecie za ucieczkę kilku więźniów i za kontakty z ludnością cywilną, wieszając na szubienicy 12 więźniów Polaków (19 lipca 1943 r.). Na pewno widział przeprowadzane na rampach masowe selekcje, po których większość przybyłych przewidziana była do uśmiercenia w komorach gazowych. Można sobie wyobrazić, że Antoni był świadkiem wielu strasznych scen, jednak nie mógł o tym wspomnieć w swojej korespondencji do rodziny.

„Ich bin gesund und munter” (tłum. Jestem zdrowy i wesoły… żwawy, silny) – tylko takie słowa można było przekazać najbliższej rodzinie. Specjalnie narzucona treść listu miała wprowadzić w błąd opinie publiczną i same ofiary, a wielokrotnie wymieniane w listach informacje o otrzymanych paczkach miały ukryć prawdę o głodzie.


Poniżej fragment wspomnień jednego z niewielu ocalonych więźniów na temat Świąt Bożego Narodzenia w Auschwitz
Dlatego wysyłane z Auschwitz listy nie pokazują prawdziwego życia w obozach. Są cenną pamiątką tylko ze względu na przejmujący dokument okresu okupacji.

Podstawowym celem polityki niemieckiej na obszarze okupowanej Polski po zlikwidowaniu polskiego państwa i jego instytucji było wykorzystanie zasobów materialnych, siły roboczej oraz usuwanie z jej terenu miejscowej ludności - Polaków i członków narodowych. W tym duchu wielokrotnie wypowiadał się Hitler oraz niemieccy dygnitarze i przywódcy. W dniu 15 marca 1940 r. szef SS i niemieckiej policji Heinrich Himmler powiedział:


„Wszyscy fachowcy polskiego pochodzenia mają być wykorzystani w naszym przemyśle wojennym. Później Polacy znikną ze świata.[...] Godzina każdego Niemca zbliża się. Dlatego jest rzeczą konieczną, by wielki naród niemiecki widział swe główne zadanie w zniszczeniu wszystkich Polaków”. 

Antoni Nawrot nie doczekał wyzwolenia. Jego zgon odnotowano pod datą: 3 luty 1944 r. g. 17:40.
 
Dopiero z tego dokumentu dowiaduję się, że zmarł w Auschzwitz II, czyli obozie w Brzezince, będącym głównym centrum eksterminacji przywożonych na zagładę Żydów. Tutaj również gromadzono i systematycznie zabijano chorych i wyselekcjonowanych na śmierć z całego kompleksu obozów oświęcimskich, a na niewielką skalę także z innych obozów.  Osadzeni tam Polacy ginęli na skutek: głodu, bicia, chorób, nadmiernej pracy, braku opieki lekarskiej, egzekucji przez rozstrzelanie albo zastrzyk fenolu, lub w komorach gazowych.

Oczywiście pytanie: Dlaczego? pojawia się nadal...

*****************************
Ku pamięci... Dzięki cioci Reginie dowiedziałam się, że obok kościoła pw. św. Jana Chrzciciela w Brzykowie znajduje się wzniesiony w 1989 r.  pomnik poświęcony zamordowanym w Oświęcimiu w latach 1943-44 żołnierzom z pobliskiego Wrońska.

Antoni Nawrot wśród siedmiu nazwisk zamordowanych żołnierzy
Źródło: Polska niezwykła
Z tablicy pamiątkowej przymocowanej do kamiennego głazu dowiaduję się natomiast, że mój pradziadek był żołnierzem Batalionów Chłopskich, co otwiera przede mną kolejne drzwi do odkrycia historii mojego przodka....

środa, 19 kwietnia 2017

Florentyna Stepfanides - 3 x prababcia

O istnieniu Florentyny dowiaduję się przy okazji poszukiwań pradziadka po kądzieli Józefa Gawlicy, który urodził się dnia 11 grudnia 1891 r. w Cisku, co udało mi się potwierdzić w parafii rzymsko-katolickiej Stare Koźle, o czym pisałam w Czyżki czy Friedenau?
W lutym tego roku, dzięki uprzejmości i ogromnemu zaangażowaniu księdza Jarosława z tej właśnie parafii, poznałam imiona i nazwiska moich prapradziadków oraz praprapradziadków. Od tego czasu zastanawiam się, kim była Florentyna, jak wyglądała, skąd pochodzili jej przodkowie.  Gdzie zaprowadzą mnie kiedyś poszukiwania jej korzeni? Może w okolice upalnej Grecji, a może - Cypru… Wszak mówią, że…
nazwisko Stefanides pochodzi od imienia Stefan, pochodzenia greckiego Stephanos, od stephanus ‘wieniec, korona’. Łacińska forma Stephanus adaptowana była do języka polskiego w dwóch postaciach, starszej Sczepan i nowszej Stefan (źródło: www.mówią.pl).

Odkąd myślę o Florentynie, stała mi się tak bliska i kochana jak dziadek Jerzy, którego nie byłoby, gdyby nie Ona.  I nie przeszkadza mi to, że urodziła się kilka pokoleń temu, czyli jakieś 175 lat.

Na tym etapie moich poszukiwań, zakładam więc, że moja prapraprababcia rodzi się ok. 1842 roku. Jej rodzicami są małżonkowie Stepfanides  i nadają jej niezwykle piękne imię FLORENTYNA.  Razem z rodzicami mogła już zamieszkiwać wieś Cisek. O tym jednak w dalszej części historii kobiety o tym pięknie brzmiącym imieniu…

A tymczasem mamy lata 40-te XIX wieku, kiedy to Polski nie ma już od dłuższego czasu na mapie Europy, a Górny Śląsk, na terenie którego leży Cisek, utożsamiany jest z pruską rejencją opolską, powstałą w 1815 roku w wyniku nowego podziału administracyjnego Prus, mającego na celu germanizację ludności, w tym przypadku - śląskiej.

Około 1862 roku 20-letnia Florentyna Stephanides staje na ślubnym kobiercu, a jej wybrankiem jest Karol Gawlica (w j. niemieckim Gawlitza). Rodzina Gawliców powiększa się. I tak:

  • 3 listopada 1862 roku rodzi im się syn Franciszek (mój prapradziadek),
  • 18 maja 1868 roku na świat przychodzi córka Paulina,
  • 22 kwietnia 1870 roku - kolejna córka Marianna.

Rodzina Karola i Florentyny Gawliców mieszka w rolniczej wsi Cisek, której nazwa pochodzi od polskiej nazwy cisu pospolitego, co zostaje zapisane w wydanym w 1888 roku we Wrocławiu dziele o nazwach miejscowości na Śląsku, autorstwa niemieckiego nauczyciela Heinrich Adamy, który odnotowuje znaczenie wsi  Cisek jako „Eibenort” czyli „miejscowość cisów” (źródło: www.wikipedia.org/wiki/Cisek).
Dalej czytamy, że Niemcy zgermanizowali nazwę na Czissek  w wyniku czego utraciła ona swoje pierwotne znaczenie, a w latach 1934-1945 ze względu na polskie pochodzenie nazwy nazistowska administracja III Rzeszy zmieniła ją na nową, całkowicie niemiecką Friedenau.
Pierwsze wzmianki o wsi Ciska pochodzą z 1241 roku, a w 1532 roku wymieniona jest jako Czisky, a także Cisek. W 1830 roku wieś liczy 564 mieszkańców i 138 posesji, natomiast w 1845 już 760 mieszkańców oraz 129 domów. W katolickiej szkole założonej w 1818 roku zatrudniony jest jeden nauczyciel i 1 pomocnik nauczyciela. W 1865 roku we wsi była karczma, 11 kmieci (dawniej ‘zamożny gospodarz’) , 112 chałupników gospodarujących na 1471 morgach roli. 


Jak wygląda życie Florentyny?


Płynie ono równolegle z życiem przyrody, która zgodnie z porami roku odmierza czas młodym małżonkom, dzieciom i wnukom… Po urodzeniu dzieci, głównym zajęciem Florentyny jest oczywiście wychowywanie potomków oraz prowadzenie gospodarstwa domowego, a także pomoc mężowi w uprawie roli. Czy dzieci posyłają do szkoły? Jest taka możliwość, ponieważ we wsi jest szkoła katolicka, do której właśnie uczęszczają dzieci z Ciska i okolicznych wsi. W znajdującej się we wsi karczmie biorą udział w wiejskich  zabawach, niedziela natomiast jest dniem świętym, kiedy to cała rodzina uczestniczy we mszach świętych, dziękując za plony, czy prosząc Pana o ratunek przed powodziami, które często nawiedzały te rejony.

Stare Koźle - Ołtarz w Kościele pw. Św. Jana Nepomucena
Źródło:http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/gallery,1,39989.html

Przez pięć wieków - aż do 1912 roku mieszkańcy Cisek przeprawiają się przez Odrę, aby udać się do znajdującego się po jej drugiej stronie rzeki kościoła w Starym Koźlu (w j. niemieckim Alt Cosel). 
Tak wyglądała przeprawa przez Odrę (osoby nieznane)
Źródło: www.czyszki.eu

Potomkowie Florentyny

Czy oprócz syna i dwóch córek Florentyna miała jeszcze inne dzieci? Trudno powiedzieć…  Za to na pewno miała co najmniej sześcioro wnuków, które daje jej syn Franciszek. Przed upływem 24 lat życia poślubia on Otylię z domu Woźnica, z małżeństwa którego rodzi się trzech synów oraz trzy córki. Ich pierworodny syn podczas chrztu świętego 10 października 1886 roku otrzymuje imię po ojcu - Franciszek. Florentyna nie ma więcej niż 46 lat i zostaje babcią. Następnie rok po roku syn Franciszek obdarza rodziców kolejnymi wnukami i tak na świat przychodzą:
  • Maria - 20 lutego 1888 r.
  • Alojzy - 21 czerwca 1889 r.
  • Anna - 25 lipca 1890 r.
  • Józef - 11 grudnia 1891 r. (mój pradziadek, ojciec mojego dziadka - Jerzego, na którego do dzisiaj starsi członkowie rodziny wołają Alojz - może był podobny do swojego wuja?).
W 1894 roku rodzi się ostatnia córka Franciszka, która przyjmuje imię Paulina. Florentyna może mieć wtedy około 54 lata.
……
 

Na dzisiaj nie wiem, kiedy i gdzie umiera moja prapraprababcia. Czy dożywa sędziwego wieku, czy może nie miała szczęścia zobaczyć ostatnich wnuków córki Marianny i Pauliny?
Na pewno jednak Florentyna mogła cieszyć się w Cisku obecnością  rodzeństwa lub kuzynostwa po mieczu z linii Stefanidesów. Świadczy o tym fakt zamieszczony w Wikipedii pod hasłem Cisek, iż znanymi działaczami polskimi z okresu 1925-1933, kiedy to we wsi funkcjonowała polska publiczna szkoła mniejszościowa, jest obok Józefa Planetorza i Antoniego Korkosza właśnie Antoni Stefanides.

Natomiast odnalezione na www.cisek.eu zdjęcie, przedstawiające pracowników Banku Spółdzielczego w Cisku, wśród których stoi Filomena Stefanides, oznacza iż osoba ta również mogła być potomkiem lub żoną potomka rodziny Stepfanides.

Dzisiaj z łatwością docieram do statystyk, z których dowiaduję się, iż obecnie w Polsce 105 osób nosi nazwisko Stefanides, a najwięcej osób zamieszkuje właśnie okolice Cisek 

 
Linia Stefanidesów skrywa zapewne jeszcze przede mną wiele ciekawych historii, których bohaterowie jak młode liście wyrosną kiedyś na moim drzewie…

niedziela, 16 kwietnia 2017

Stuletnia fotografia


To najstarsze zdjęcie, przedstawiające mojego przodka, do którego udało mi się dotrzeć. Niesamowite, że przetrwało 100 lat, w tym II Wojnę Światową. Ta rodzinna pamiątka  znajdowała się u mojej babci Marianny i należała wcześniej do dziadka po mieczu - Stanisława, którego niestety nie zdążyłam poznać. Na zdjęciu jest jego ojciec Jan Tokarek, dlatego miało tak ogromne znaczenie dla mojego dziadka i wiele lat wisiało na gwoździkach, co widać po zniszczeniach przy górnych rogach fotografii. Przy pradziadku natomiast jest dziurka po szpilce, aby nie było wątpliwości, która to osoba. Dzisiaj ja również w każdej chwili mogę łatwo zobaczyć, że stoi na drugim planie, na lewo od najbardziej wyraźnego drzewka z lewej strony.

Niestety moi dziadkowie już nie żyją, a nikt z rodziny nie potrafi powiedzieć o tej fotografii nic więcej oprócz tego, że jest na niej mój pradziadek.

Rodzina Tokarków pochodziła z Kamyka (okolice Łodzi). Dziadek Stanisław po zakończeniu wojny opuszcza rodzinne strony, które również ucierpiały w czasie tego właśnie okresu w dziejach Polski. Osiedla się wraz z żoną na Pomorzu Środkowym w jednym z wielu pozostawionych przez Niemców gospodarstw. Zdjęcie ma więc wielkie znaczenie dla młodego mężczyzny, który zakłada swoją rodzinę z dala od bliskich, w tym ojca, od którego mógłby uczyć się życia. Gdyby założyć, że Jan ma na tym zdjęciu ok. 20 lat, musiałby to być rok 1908. Przypuszczałam, że to okres ok. 1906 - 1909 r. W 1906 r. pradziadek miałby 18 lat, a w styczniu 1910 r. zawarł w Widawie związek małżeński z moją prababcią Katarzyną. W listopadzie tego roku okazał dziecię w parafii Brzyków, do której należał właśnie Kamyk, a w 1912 roku - kolejne. Po 5 latach rodzi się syn, a w 1921 roku – mój dziadek Stanisław. Biorąc pod uwagę powyższe, bardziej prawdopodobny okres powstania tej fotografii to lata 1912-1916 lub 1917-1921. Co do pory roku nie mam wątpliwości - po bezlistnych drzewkach oraz girlandach zawieszonych w oknach widać, że to zima, okolice Bożego Narodzenia.

O pomoc w ustaleniu, co może przedstawiać to zdjęcie i w jakim okresie historycznym mogło powstać, poprosiłam pasjonatów historii, a równolegle poprzez www.genealodzy.pl skorzystałam z uprzejmości Ani, która pozbyła się zniszczeń, dzięki czemu zdjęcie nabrało nowego życia.

Nie musiałam długo czekać na dodatkowe informacje. Dowiedziałam się, że to polska kawaleria z lat 1918-1919. Taka zbieranina koni i jeźdźców była właściwa dla początków formowania się Wojska Polskiego po I Wojnie Światowej. Większość żołnierzy ma na głowach maciejówki (czapki zapożyczone od I Brygady Legionów Józefa Piłsudskiego; takież nakrycia głowy nosił również tzw. Polnische Wehrmacht w latach 1917-1918). Jeździec na pierwszym planie prawego skrzydła oraz kilku innych z tej strony w głębi ma rogatywkę właściwą wówczas dla Hallerczyków i pułków poznańskich.

Według Wikipedii,
Polska Siła Zbrojna (niem. Polnische Wehrmacht) to siły zbrojne Królestwa Polskiego aktu 5 listopada w okresie od 10 kwietnia 1917 r., kiedy to Austro-Węgry przekazały Polski Korpus Posiłkowy pod rozkazy Generalnego Gubernatora Warszawskiego Hansa Hartwiga von Beselera, do 13 października 1918 r., kiedy zaprzysiężono Wojsko Polskie na wierność Radzie Regencyjnej.

Natomiast kawaleria polska okresu międzywojennego to jeden z trzech, obok piechoty i artylerii, głównych rodzajów broni Wojska Polskiego II RP. 7 października 1918 Rada Regencyjna wydała orędzie ogłaszające powstanie niepodległej Polski. 12 października Regenci wydali natomiast orędzie, w którym ogłosili przejęcie władzy nad Polską Siłą Zbrojną oraz ogłosili rotę nowej przysięgi wojskowej, co równało się z powstaniem Wojska Polskiego. Na mocy tych aktów, do tworzonego Wojska Polskiego wszedł właśnie szwadron kawalerii dawnej Polskiej Siły Zbrojnej.

Klucz do pełnej deszyfracji zdjęcia to ta solidna zabudowa rynku jakiegoś zasobnego miasta, może z dawnego zaboru pruskiego … Przeszukałam w sieci wiele starych fotografii i uparcie ciągnie mnie do okolic Łodzi. Samo miasto zapewne odpada ze względu na brak w Łodzi tradycyjnego rynku, chociaż mógłby to być plac (?) Przez chwilę zatrzymałam się na Piotrkowie Trybunalskim. Nawet widziałam podobne scenerie, tylko nie do końca pasowały mi te kamienice… Według genealogów - historyków może to być natomiast miasto wielkopolskie lub nawet pomorskie.

Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się dowiedzieć więcej na temat tej fotografii, a tym samym poznać losy mojego pradziadka.

piątek, 14 kwietnia 2017

Potrójne zniknięcie prababci Józefy

Czyli trochę o kobietach…  A ponieważ ktoś tu czuł ostatnio niedosyt, rozpiszę się tym razem o prababci Józefie Musztuk (z domu Kaczmarek), która już trzy razy postanowiła mi zniknąć, ale tylko na chwilę, biorąc pod uwagę, że te około 100 lat to naprawdę nie jest kawał czasu, a kropla w morzu istnień ludzkich…

Prababcia Józefa z córkami - od lewej: Józefa (moja babcia), Zofia i Anna

Ze wspomnień rodzinnych dowiaduję się, że prababcia pochodzi z Sulborowic. Gdy jej mąż wyjeżdża za pracą do Francji, ona zostawia pod opieką brata Antoniego dwie córki i jedzie za mężem. Tam właśnie rodzi się moja babcia. Następnie wracają do rodzinnych stron, gdzie II wojna światowa odciska na całej rodzinie wyraźne i trwałe piętno na całe życie. Po wojnie szukają lepszego życia na Pomorzu Środkowym, gdzie osiedlają się w opuszczonym przez Niemców gospodarstwie. 
 
Moja Mama dużo opowiadała o swojej babci. O tym, jaką była pracowitą kobietą, a przy tym ciepłą i kochaną osobą. Jak stała na krużganku w Borzyszkowie i machała na pożegnanie, gdy ją odwiedzała. Dzisiaj nie ma śladu po tym domu pod lasem. Zostały tylko resztki schodów, zarośniętych trawą i ślady po studni, przykrytej mchem... A ja czuję, jakbym Ją znała… Ona mnie na pewno, ponieważ zmarła po moim urodzeniu i z pewnością nie raz trzymała mnie na kolanach, a po jej śmierci razem z Mamą często odwiedzałyśmy jej grób. Do dzisiaj pamiętam historię, gdy będąc nastolatką, razem z siostrą Jowitą, zrobiłyśmy odręczną tabliczkę nagrobną, na której namalowałyśmy gąbeczką na wyciętym szablonie dane zawierające imię, nazwisko i daty jej urodzenia i zgonu. Poszłyśmy na cmentarz i chociaż dobrze wiedziałyśmy, gdzie jest pochowana, tego dnia kręciłyśmy się w kółko i zupełnie nie mogłyśmy trafić. Jakby grób, którego miejsce znałyśmy na pamięć, nagle zniknął… Zniechęcone, postanowiłyśmy wracać. Gdy nagle, powiedziałam: „Zobacz!” …i wskazałam na białego gołębia, który siedział na krzyżu przy grobie naszej Prababci… 

Mało kto wie, może nawet sama Józefa nie miała pojęcia, że zmarła, mając 80 lat, a nie prawie 91, jak wskazywał akt zgonu i napis na płycie nagrobnej. Która kobieta dodawałaby sobie lat?! Ale takie były czasy, że niepiśmienne osoby przekazywały ustnie wszelkie dane, stąd tyle pomyłek i zniekształceń dat, imion czy nazwisk. Gdybym nie dotarła do aktu urodzenia Józefy, również żyłabym w taki przeświadczeniu.
 

 

Tak się zaczęły kolejne poszukiwania prababci


A dokładnie jej aktu urodzenia. Z tym było jednak podobnie jak z poszukiwaniem grobu. Powinien być, a nie było… Nagle jakby zapadł się pod ziemię.  Akt zgonu wskazywał datę 13.10.1885 i miejsce urodzenia: Sulborowice.

 
Sulborowice na mapie
Źródło: www.google/maps

Sulborowice to wieś w Polsce położona w województwie świętokrzyskim, w powiecie koneckim, w gminie Fałków. Według „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” z 1890 r. Sulborowice należały do odległej 5 km Parafii Skórkowice.
Z aktu zgonu dowiaduję się, że rodzice Józefy to Aleksander Kaczmarek i Franciszka Kaczmarek. Brak nazwiska rodowego Franciszki tym bardziej zachęcał do odszukania pierwotnego dokumentu urodzenia czy chrztu. Wydawało mi się, że z poszukiwaniami powinno być prosto, tym bardziej że metryki parafii Skórkowice z tychże lat są dostępne zarówno w: http://szukajwarchiwach.pl , jak i https://familysearch.org.  

Niestety w roku 1885, w którym powinna się urodzić moja prababcia, natrafiłam na metryki samych Karczmarków (pisanych z „r” w środku), których na tamtym etapie wyeliminowałam jako spokrewnione z moją prababcią. W tym właśnie roku  znalazłam metrykę Józefy Karczmarek (przez „r”) - córkę Piotra i Rozalii, z dodatkową informacja, że zmarła w 1963 r. w zupełnie innym miejscu, niż moja prababcia. Była też Marianna Kaczmarek – córka małżonków Aleksa Kaczmarek i Franciszki Urbańczyk, których na 99% uznałam jako moich pra pradziadków. Martwiło mnie jednak, że nie ma „mojej” Józefy.

Znając z doświadczenia sytuację, że inny mój pradziadek zgłosił urodzenie syna z opóźnieniem 6 lat (o czym innym razem), przeszukałam wykaz urodzeń rok po roku 5 lat do przodu. Niestety nie odnalazłam Józefy, ale inne dzieci Aleksa i Franciszki, które mogły być rodzeństwem prababci. Zaczęłam więc przeglądać lata wcześniejsze od owego 1885 r. I tak w wykazie urodzeń z 1883 r. znalazłam Józefę Kaczmarek (akt nr 142). Radość trwała krótko, ponieważ pod numerem 142 była zupełnie inna osoba. Przejrzałam dwa razy marginesy wszystkich kart i nie znalazłam żadnej Józefy. Dlatego też, jak detektyw sprawdziłam, kto kryje się pod numerem 142, a potem w podsumowaniu urodzeń odnalazłam, że tamta osoba powinna być pod numerem 141. Rzeczywiście była wpisana podwójnie, również w miejscu Józefy. Poniżej akt urodzenia, gdzie wyraźnie wykaligrafowane są imiona i nazwiska (pisane w nawiasach w j. polskim) i tak długo poszukiwane przeze mnie imię: JÓZEFA.



Ponowna radość pojawiła się po odczytaniu tłumaczenia, które jak najbardziej pasowało do mojej układanki. Uznałam, że moja prababcia urodziła się 2 lata wcześniej niż odnotowano w akcie zgonu i że Aleks i Franciszka to rzeczywiście moi pra pradziadkowie.
Gdyby tak było rodzeństwem Józefy byliby: Anastazja, Marianna, Andrzej, Antonina i Antoni. Tylko ten ostatni – brat Józefy – był mi znany z opowiadań rodzinnych.

Moja radość i tym razem nie trwała długo. Przeszukując akta zgonu, natrafiłam niestety na śmierć Józefy – zmarła, mając 2 miesiące. Nie mogła więc to być moja prababcia. Nie mogła się też urodzić w 1885 roku (wtedy urodziła się inna córka Aleksego i Franciszki - Marianna).

Pojawiła się jakże oczywista wątpliwość: Czy Aleksy Kaczmarek i Franciszka Urbańczyk to rzeczywiście rodzice mojej prababci? I dlaczego nie mogę znaleźć aktu urodzenia Józefy Kaczmarek, córki Aleksandra i Franciszki?

Ostatecznie akt urodzenia znalazł się w 1895 roku (zamiast 1885). 


W poniższym tłumaczeniu (ponownie dokonanym przez Pana Cezarego) można więc wyczytać, że druga Józefa urodziła się 10 lat później niż wykazano w akcie zgonu, dnia 14 czerwca, a nie - 13 października. 

Działo się we wsi Skórkowice drugiego /czternastego/ czerwca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego piątego roku, o godzinie drugiej po południu. Stawił się Aleksy Kaczmarek czterdzieści lat mający, włościanin zamieszkały we wsi Sulborowice, w obecności Łukasza Wychowałka pięćdziesiąt lat mającego i Ignacego Tomaszkiewicza pięćdziesiąt lat mającego, włościan zamieszkałych we wsi Sulborowice i okazał nam dziecię płci żeńskiej, oświadczając, że urodziło się ono w tejże wsi wczorajszego dnia, o godzinie piątej rano z prawowitej jego żony Franciszki z Urbańczyków trzydzieści lat mającej. Dziecięciu temu na Chrzcie Świętym odprawionym w dniu dzisiejszym nadano imię Józefa, a chrzestnymi jego byli: Michał Sekulski i Marianna Ruszkiewicz. Akt ten oświadczającemu i świadkom niepiśmiennym przeczytano, przez Nas tylko podpisano.

Dlaczego były dwie Józefy tych samych małżonków? Ta pierwsza umarła po 2 tygodniach, a był taki przesąd, że 
skoro śmierć zabrała jedną Józefę, to drugiej nie weźmie, bo już takową z listy skreśliła.
Niezależnie od przyczyn śmierci taka praktyka była dość często stosowana.

W taki oto sposób, po długich poszukiwaniach potwierdziła się hipoteza, że rodzice mojej prababci to Aleksy Kaczmarek i Franciszka Urbańczyk! Można więc śmiało dorysować gałązkę w moim drzewie


Potomkowie Aleksa i Franciszki – małżonków Kaczmarków

Księgi parafii Skórkowice nie były prowadzone starannie, stąd nazwisko Kaczmarek z powodu wymowy przyjmowało również zapis Karczmarek (z „r” w środku). Mogło być też zupełnie odwrotnie... Natrafiłam również w tych metrykach na podobnie brzmiące Kaczmarowicz. To samo nazwisko, ale w różnych wariantach nazywamy obocznością nazwiska.

Jako przykład prapradziadka - Aleksego Kaczmarka (pisanego przez „r” w środku) akt urodzenia córki Antoniny z 1889 r.:

 
Według Wikipedii - Kaczmarek to polskie nazwisko pochodzące od staropolskiej nazwy osobowej zawodu Karczmarz (właściciel karczmy), Karczmarek (osoba pracująca w karczmie). Współczesne brzmienie nazwiska powstało na skutek zaniku w XVI wieku (chociaż widać, że okres ten mógł być w różnych miejscach Polski inny) pierwszej głoski –r-. W 2009 r. Polskę zamieszkiwało ponad 60 tys. osób o nazwisku Kaczmarek, co daje 18 miejsce wśród najpowszechniej występujących nazwisk w Polsce.

Aby dopełnić poszukiwania rodziny mojej prababci Józefy odnalazłam również w metrykach parafii Skórkowice akt ślubu Aleksa Kaczmarek i Franciszki Urbańczyk z 1876 roku (w j. rosyjskim):

Tłumaczenie natomiast odkrywa przede mną rodziców Aleksa: Jakuba i Reginę Kaczmarków oraz Franciszki: Jakuba i Marianny Urbańczyków.
Działo się we wsi Skórkowice, ósmego /dwudziestego/ dnia listopada, tysiąc osiemset siedemdziesiątego szóstego roku, o godzinie drugiej po południu. Oświadcza się że w obecności Marcina Jarugi sześćdziesiąt pięć lat mającego i Wawrzyńca Wychowałka trzydzieści trzy lata mającego, włościan z Sulborowic, zawarto dziś religijny związek małżeński między Aleksym Kaczmarkiem kawalerem, dwadzieścia lat mający, synem nieżyjącego Jakuba i Reginy Kaczmarków włościan, w Sulborowicach urodzonym i zamieszkałym, a Franciszką Urbańczyk panną, osiemnaście lat mającą, córką nieżyjącego Jakuba i Marianny Urbańczyków włościan, w Sulborowicach urodzoną i zamieszkałą. Małżeństwo to poprzedziły trzy zapowiedzi ogłoszone w Kościele Parafii Skórkowice dwudziestego czwartego, trzydziestego pierwszego października, siódmego dnia listopada /piątej, dwunastego i dziewiętnastego dnia listopada/ tego roku. Nowożeńcy oświadczyli że nie zawarli oni żadnej umowy przedślubnej. Małżeński związek pobłogosławił Ksiądz Sylwester Grzybowski z Paradyża na podstawie słownego zezwolenia. Akt ten oświadczającym i świadkom niepiśmiennym przeczytano przez nas podpisano.

Kolejne zniknięcie prababci


Na dzisiaj pozostaje do odszukania akt małżeństwa prababci Józefy z Mikołajem Musztukiem. Zgodnie z adnotacją w akcie zgonu pradziadka, małżeństwo (zapewne cywilne) zostało zarejestrowane w 1921 r. w Pyrzycach. Niestety w urzędzie tym nie ma informacji o takim ślubie, a Archiwum Państwowe w Szczecinie odsyła mnie z kolei ponownie do USC Pyrzyce, gdzie po raz wtóry słyszę, że akta zostały zniszczone. Dla mnie to zniknięcie po raz trzeci...

Zastanawiające jest jednak miejsce ślubu pradziadków. Dlaczego aż w Pyrzycach? Może przed wyjazdem do Francji? Pozostaje też do rozważenia, czy gdzieś nie znajduje się akt ślubu kościelnego… Ciekawi mnie również, jak doszło do spotkania moich pradziadków, Józefa przecież była z Sulborowic, a Mikołaj z okolic Przemyśla, odległego w linii prostej ok. 300 km.
Może ktoś z czytających tę historię, będzie miał jakieś pomysły.